Historia Kulika

Historia Kulika

Materiały pochodzące z archiwum Feliksa i Sławomira Braniewskich.

Kulik - wieś o ciekawej historii.

opracowanie Sławomir Braniewski


   Współczesny Kulik [niem. Kullick, ros. Кулик] to wieś położona w gminie Siedliszcze, w powiecie chełmskim, w województwie lubelskim, przy drodze wojewódzkiej nr 839 Rejowiec – Cyców w odległości ok. 7 km na północ od Siedliszcza. W Polsce istnieje jeszcze kilka wsi o tej samej nazwie, np. Kulik osada w powiecie piskim, Kulik, jako część wsi Ruskie Piaski w gminie Nielisz, a w przeszłości Kulik – folwark w powiecie nowogrodzkim czy Kulik wieś w dawnym powiecie nowo-aleksandryjskim, obecnie puławskim.
   Wieś zlokalizowana jest na zróżnicowanym terenowo obszarze. Otoczona jest polami uprawnymi, ogrodami i położonymi w dolinach łąkami. Od południa i częściowo od zachodu do wsi przylega kompleks leśny, tzw. Las Kulicki. W środkowej części wsi znajduje się zabytkowy dwór z 3 hektarowym parkiem i kaplica rzymskokatolicka pw. NMP Królowej Polski, należąca do parafii w Olchowcu. Dawna drewniana cerkiew prawosławna i unicka pw. Najświętszej Marii Panny Bolesnej usytuowana była w odległości ok. 200 m na północny zachód od dworu. Obecnie w miejscu tym znajduje się kilka nagrobków kamiennych, pozostałość po dawnym cmentarzu. Rosną tu trzy stare, pomnikowe dęby, z których największy posiada ok. 6.5 m obwodu.
Etymologia nazwy miejscowości jest trudna do ustalenia. Prawdopodobnie pochodzi ona od gatunku dużego, brodzącego ptaka z rodziny bekasów. Dawniej był on gatunkiem łownym, obecnie chronionym. Istnieje kilka innych wersji pochodzenia nazwy wsi. Według „Ksiąg Rodu Słowiańskiego” kulik to mięsopustna zabawa (daw. mięsopust to karnawał a raczej jego trzy ostatnie dni). „Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich” podaje kilka innych definicji tej nazwy, np. kulik to: 1. snop słomy, 2. matnia, środek niewodu, 3. pęk czystej słomy, złożony z sześciu snopów, 4. rozklepana z masłem mąka, dodawana na zagęszczenie sosów, 5. jarmuż. Według „Słownik gwar polskich” słowo kulik oznacza 1. laskę albo kij sękaty, 2. kołki, które bartnik wbija do drzewa, 3. hak, 4. część pługa, 5. maczuga, szlaga, klepadło, 6. dół, jama, 7. żartobliwie głowę.
   Kulik to wieś ciekawej historii. Odkrycia archeologiczne świadczą, że osadnictwo ludzkie występowało tu już w neolicie. Prowadzone w latach 60. i 70. XX wieku badania archeologiczne zarejestrowały pozostałości dawnej osady i fragmenty cmentarzyska. Zabytkowy materiał zaliczono do kultury lubelsko-wołyńskiej, kultury pucharów lejkowatych i kultury amfor kulistych [Źródło: E. Hander, materiały neolityczne z miejscowości Kulik, stan. 6, Gmina Siedliszcze, pow. chełmski, Sprawozdania Archeologiczne, T. 54, 2002.]
    Historia Kulika sięga XVI wieku. Pod taką nazwą znany jest od 1564 r. [Źródło: Wawryniuk A. Leksykon miejscowości powiatu chełmskiego, s. 398].
  Pierwszymi wzmiankowanymi jego właścicielami była rodzina Wysockich z Wysokiego. W 1.poł. XVII wieku posiadali oni też prawa majątkowe do pobliskiej Mogielnicy. Przedstawiciel ich rodu, Łukasz Wysocki, pełnił urząd pisarza ziemskiego lubelskiego.
   Po nich właścicielami zostali Sługoccy, herbu Jastrzębiec. W 1724 r. Józef Sługocki, podczaszy chełmski, poseł ziemi chełmskiej na sejm pacyfikacyjny 1735 r. wydzierżawił część swojej wsi dziedzicznej – Kulik z dworkiem, chlewem i chłopami Krukiem i Szewczukiem. Chłopi ci mieli obowiązek odrobienia pańszczyzny końmi trzy dni w tygodniu. W archiwaliach z 1724 r., istnieje też zapis mówiący, że J. Sługocki pożyczył 1000 złp. od Antoniego Krzeczewskiego, a zastaw stanowił folwark z dworkiem w Kuliku.
  Kolejnymi właścicielami Kulika była rodzina Romanowskich, herbu Bożawola. W 1742 r. Antoni Romanowski (stolnik winnicki), Krzysztof Romanowski (stolnik chełmski), Karol Romanowski i Tomasz Romanowski (podkomorzy chełmski) podzielili się majątkiem – Kulikiem, Mogielnicą i Olchowcem. Poddani kuliccy, którzy dostali się podkomorzemu chełmskiemu to: Anton Jakubiec, Petro Kozionoro, Waśko Konon, Michałko Grzesiuk, Miśko Jaszczuk, Petro Szwczuk, Michałko Lewczuk, Łukasz zięć Tymosza, Roman Wybaczuk, Maksyn Suprun, Waśko Czuchraj, Stećko Radczuk, Maksym Kiec, Semen Ślepak, Chwedko Michaluk, Iwan Dobosz z Janem Konońcem, Jacko Szwiec z matką, Demko Rudzicki, Waśko Juszczuk i Maćko Kołodziej.
   W 1760 r. Kulik przechodzi w ręce rodziny Węgleńskich, herbu Szreniawa z krzyżem. W 1764 r. Wojciech Józef Longin Węgleński, „Podstoli Ziemi Buskiey Pułkownik Husaryi Buławy Poll Korony Miączyński y Starosta Dóbr Siedliszcz cum atlineru Mogielnicy, Kulika, Bezku, y Dzierążni Dziedzic”, kasztelan chełmski funduje i uposaża cerkiew w Kuliku. Z Prezenty wystawionej przez niego 7 sierpnia 1764 r. wynika, że W.J.L. Węgleński rekomenduje Pawła Słowickiego, kleryka na parocha parafii kulickiej. Syn Wojciecha Antoni Leopold Węgleński, w latach 1769-1795 był starostą chełmskim i sędzią pokoju powiatu chełmskiego. W 1794 r. brał czynny udział w insurekcji kościuszkowskiej. To z jego inicjatywy na początku lat 90. XVIII wieku wybudowano kaplicę w Dobromyśli.
  W 1830 r. właścicielami Kulika staje się rodzina Piotrowskich (1778-1856), herbu Awdaniec. Błażej Piotrowski oprócz Kulika był dziedzicem Fajsławic (1779), Brzeźnicy Bychawskiej (1823-1833) oraz dzierżawcą folwarku Domaszewnickiego. W 1814 pełnił funkcję kapitana wojsk polskich Księstwa Warszawskiego.
Po jego śmierci majątek przejął Kalikst Łaski, herbu Korab. Nabył go za sumę 195 750 ZŁP. Był ożeniony z Józefą (z d. Domańską). Oprócz Kulika pełnił funkcję komisarza Andrzejowa i Wytyczna. Następnie, w 1870 r. w drodze licytacji majątek nabył Piotr Załuski ożeniony z Emilią córką Kaliksta Łaskiego. Przy okazji licytacji zapisano, że znajduje się tu dwór drewniany, pokryty gontem w stanie dobrym. Wymienia się również inne zabudowania dworskie. Po powstaniu styczniowym 1863-1864 władze carskie by odciągnąć chłopów od powstania przystąpiły do uwłaszczenia ziemi dworskiej. W Kuliku przystąpiono do wymierzania gruntów. Powstała „Tabela Likwidacyjna” zawierająca nazwiska chłopów pańszczyźnianych, którzy na podstawie Manifestu cara Aleksandra II Oswobodziciela z dnia 19 lutego (2 marca) 1864 r. otrzymali ziemię na własność. 40. chłopów otrzymało po 25 morgów ziemi. Tuż przed 1890 r. Henryk Eugeniusz Załuski wybudował dwór murowany, usytuowany na północny wschód od dworu drewnianego.
  W 1930 r. majątek ziemski należał do Heleny i Henryka Załuskich. H. Załuski był ziemianinem, posiadał 844 ha ziemi. Był też hodowcą koni. Jego hodowla istniała do końca lat 20. XX wieku. W 1913 r. był członkiem Zarządu i Sekcji Lubelskiego Towarzystwa Rolniczego. W okresie międzywojennym należał również do Związku Hodowców Lubelskiego Konia Szlachetnego, który organizował corocznie wystawy koni w Lublinie, początkowo dla hodowców z Lubelszczyzny, a od 1937 – ogólnopolskie. Był współorganizatorem szkoły w Cycowie. Kulik w rękach Załuskich przetrwał do 1944 r.
(opracowanie Sławomir Braniewski)

Kilka wydarzeń z lat wojny i okupacji niemieckiej (1939–1945)

  W latach 1942-1944 w Kuliku i okolicznych miejscowościach (Dobromyśl, Majdan Zahorodyński, Zabitek) stacjonowało kilka oddziałów partyzantów polskich i sowieckich. Miejscowa ludność pomagała partyzantom, dostarczała żywność, udzielała schronienia, pielęgnowała i leczyła chorych. Były to rodziny Bedlińskich, Kędziorów, Makowskich, Niedźwieckich, Piwków. Jednego z partyzantów o pseudonimie Wańka wyleczono nawet z tyfusu.
  11 marca 1944 r. do Kulika dotarły oddziały partyzantów radzieckich P. Werszyhory. Przemarsz głównego oddziału ubezpieczały 2 pododdziały: 1. Dawida Bakradze, który pozostał w Dobromyśli oraz idący w straży przedniej 2. pododdział kpt. Petra Aleksandrowicza Brajki, który dotarł do Stręczyna Nowego. Pododdział Brajki stanowił ubezpieczenie innych oddziałów od strony szosy Trawniki-Włodawa. W Kuliku zatrzymano się na postój. Partyzantów rozlokowano również po okolicznych wsiach, m.in. Dobromyśli, Majdanie Zahorodyńskim i Stręczynie. Sztab partyzanckiej dywizji rezydował w domu Józefa Kozigóry. We dworze znajdował się szpital tymczasowy, w którym przebywało 64 rannych. Partyzanci zaopatrywali się w żywność w okolicznych dworach. Nawet dziedziczka przyjęła ich uprzejmie, choć ci zabrali świnie i jałownik. Pozostawili jednak krowy i maciory. W każdym domu przyjmowano ich serdecznie, chętnie z nimi rozmawiano, wypytywano o położenie frontu– mówił Józef Szyszkowski. Oddziały stoczyły na tym terenie kilka walk i potyczek z Niemcami, m.in. 11 marca 1944 r. w godzinach porannych we wsi Barki doszło do potyczki z żołnierzami Wehrmachtu z bazy wojskowej w Cycowie. Tego samego dnia ok. godz. 15. na stanowiska l pułku D. Bakradze, który stacjonował pod Dobromyślą uderzył II batalion 25 pułku SS-policji, wspierany ogniem baterii policyjnej artylerii. Wskutek ostrzału wieś Dobromyśl stanęła w ogniu. Partyzanci wycofali się do pobliskiego lasu, niszcząc mostek na rzeczce Mo-gielnicy. Przed wieczorem doszło do uderzenia sił niemieckich na Majdan Zahorodyński. Wykonała je grupa rozpoznawcza, którą łatwo odrzuciły ubezpieczenia 2 pułku mjr. Kulbaki. Partyzanci zabili kilkunastu jadących na ciężarówkach Niemców. Sami mieli trzech rannych i jednego zabitego. W Kuliku, pytali o stolarza. Ludzie wskazali na Hipolita Lisa. Ponieważ nie miał odpowiedniego materiału, kazali mu oderwać kilka desek ze stodoły i zbić trumnę. Skromna to była trumna, cztery niehe-blowane deski i kilka gwoździ, ale zawsze lepiej to niż nic – opowiedziała po wojnie Aleksandra Humieniuk, mieszkanka Majdanu Zahorodyńskiego. Wieczorem P. Werszyhora zarządził zbiórkę oddziałów i pod osłoną zmroku nakazał im dalszy marsz w kierunku północnym.
  29 maja 1944 r. doszło do pacyfikacji Kulika. Pod koniec maja za ukrywanie jeńców sowieckich i współpracę z radziecką partyzantką Niemcy urządzili obławę. Wszystkich mieszkańców wsi zgromadzono w jednym miejscu. Funkcjonariusze SS rozstrzelali wówczas 11 osób. Byli to: Nadzieja Grzesiuk, Piotr Lis, Katarzyna Piwko, Mikołaj Piwko, Elżbieta Ślepecka oraz pięć osób z rodziny Przychodajów – Mikołaj, Helena, Aleksander, Katarzyna i ich 2-letni syn. Zabudowania zamordowanych mieszkańców Kulika spalono. Po przeprowadzeniu egzekucji Niemcy ogłosili, że właśnie taki los spotka każdego, kto ośmieli się pomóc partyzantom sowieckim lub nie odda należnego kontyngentu.
Z relacji p. Gogułki, jednego z uczestników zdarzenia wynika, że matka chciała oddać synka dobrym ludziom, sąsiadom jednak podszedł do niej Niemiec i zabił kobietę i trzymające na jej rękach dziecko. Tak zdarzenie to relacjonował Jan Brzuszek: W Kuliku zegnano ludność całej wsi i na oczach wszystkich zabito cztery rodziny, włącznie z malutkim dzieciątkiem. W czasie egzekucji zabito matkę, lecz dziecko jakimś cudem ocalało. Po pewnym czasie dzieciątko wydostało się spośród sterty trupów i zaczęło wołać „mamo!”. Usłyszawszy to jeden z oprawców, podszedł i zabił je z pistoletu. Budynki rozstrzelanych rodzin spalono. W czasie przeprowadzonej obławy zginęli prawie wszyscy partyzanci sowieccy .
W 1945 r. na dworze w Kuliku stacjonował oddział AK por. Konstantego Piotrowskiego ps. „Zagłoba”.

Tajna organizacja w Kuliku


 Pod koniec 1941 r. w Kuliku zawiązała się organizacja, której celem było organizowanie pomocy uciekinierom z obozów zagłady. Jej organizatorami byli: Jan Lesiuk i Włodzimierz Oleszczuk.
Początkowo nasza organizacja zarejestrowana była w sztabie partyzanckim w lasach parczewskich. Zapisani do niej byli: Jan Lesiuk, ps. „Wańka”, Mikołaj Hurkowski ps. „Kola” i Włodzimierz Oleszczuk, ps. „Włodek”, który pełnił funkcję sekretarza. Współpracowaliśmy z ludźmi z powiatu włodawskiego, np. dostarczaliśmy bandaże przygotowane z pościeli przez nasze kobiety. Próbowaliśmy zniszczyć most na rzece Wieprz w Dorohuczy. Józef Koziegóra przeprowadził zwiad. Jednak nic z tego nie wyszło, bo Niemcy wcześniej wystawili warty. Udało nam się przewieźć partyzantów do parczewskich lasów, ale w drodze powrotnej raniono nam dwa konie.
 Jednego razu braliśmy udział w akcji na trasie Trawniki-Kanie. Naszym dowódcą wówczas był Kola, kapitan z Woroneża. Najpierw w Wojciechowie spotkaliśmy si z oddziałem AK. W akcji brało udział kilku naszych. Reszta pozostała na kwaterze. Zniszczyliśmy wtedy most na rzece Wieprz w Dorohuczy. Innym razem w Chojeńcu zatrzymaliśmy furmankę wiozącą świnie. Konwojował ją dezerter z oddziału Koli. Później Kola zginął w Malinówce. Pewnego razu w uzgodnionym terminie zgłosił się do nas mały oddział dowodzony przez Dmitruka. Dmitrukowi chodziło o rekrutację chłopaków. Pamiętam, że jednym z chętnym był 16-letni siostrzeniec Oleszczuka Miecio Szyszkowski. Długo jednak nie powojował. Zginął w ostatniej bitwie w czerwcu 1944 r. Dmitruk zostawił nam list, który mieliśmy dostarczyć Arkadiuszowi Skubijowi z Chełma. Zadania tego podjął się Hurkowski – nauczyciel ukraińskiej szkoły w Kuliku Do Chełma pojechał rowerem, ale już nie wrócił. Schwytali go ukraińscy SS-mani i zamknęli w areszcie. Tam spotkał się z Lesiukiem. W nocy, przykryci kocem list podarli na drobne kawałeczki i je połknęli. Hurkowski w niewoli, przyznał się do ukraińskiego pochodzenia lecz nikogo nie zdradził. Z więzienia wyszedł. Wkrótce po tym zdarzeniu zginął w Borku koło Chełma.
  Na początku marca 1944 r. do Kulika przybyła dywizja Kowpaka dowodzona przez Piotra Werszyhorę. Jej sztab zatrzymał się u J. Koziegóry. Nawiązaliśmy z nimi kontakt. W tym czasie partyzanci sowieccy stoczyli kilka potyczek, m.in. w Kuliku, Woli Korybutowej. Niemcy uciekali w panice.
(Informacje zebrał pan Tadeusz Gogułka, pochodzą z archiwum Feliksa Braniewskiego)

V1 w Lesie Kulickim


   W Lesie Kulickim spadła torpeda niemiecka. Gdy leciała ludzie myśleli, ze to leci samolot, ponieważ była do samolotu bardzo podobna. Nazajutrz do Dobromyśli przyjechały dwie niemiecki ciężarówki wypełnione wojskiem. Żołnierze byli dobrze uzbrojeni. Żołnierze ci wyganiali całą ludność ze wsi i popędzili w kierunku Lasu Kulickiego. Kazali im zbierać pozostałości po pocisku, blachy i inne odłamki. Zabili wówczas Wołoszczuka, który był umysłowo chory. Ich samochody stały na łące od strony Dobromyśli. Gdy Niemcy rozstawili się w lesie dookoła miejsca, gdzie upadła rakieta nakazali ludziom szukać kawałków blach i kłaść je na samochody. W tym czasie Tadeusz Poliszuk i Jan Kita ukradli Niemcom paczkę amunicji i schowali w krzakach. Wieczorem, kiedy Niemcy już odjechali przynieśli ukrytą amunicję do sołtysa Stanisława Mazura. Ok. 50 szt. amunicji zaniesiono do lasu i przekazano partyzantom radzieckim Sierioży i Pietrowowi, którzy ukrywali się w bunkrze. Pozostałą część amunicji sołtys oddał partyzantom polskim – opowiedziała Janina Kita, mieszkanka Dobromyśli.

Kulik - wydarzenia z 1905 roku

(fragment artykułu S. Braniewskiego pt. „Parafia pw. Najświętszej Marii Panny Częstochowskiej w Siedliszczu. Część III.” Głos Pawłowa nr 1/2018.)


 W 1905 r. aktywną działalność agitacyjną prowadził Eulogiusz (Gieorgijewski), chełmski biskup prawosławny. Rozdawał ulotki o treściach politycznych i nacjonalistycznych, wskazywał na Rosję jako jedyną opiekunkę prawosławia, a dla tych, którzy pozostaną przy prawosławiu, obiecał darmo ziemię. Kiedy Eulogiusz chcący odegrać rolę obrońców „uciśnionego ludu chełmskiego“ wizytował diecezję i w asyście banderii złożonej z wiernych prawosławnych przejeżdżał przez kolejne miejscowości, w Kuliku doszło do incydentu – kobieta-katoliczka (nieznana z imienia i nazwiska) wybiegła z domu z wiadrem pomyj i wylała je pod kopyta koni ciągnących bryczkę z biskupem. Natychmiast konie wstrzymano a Kozacy zbili ją nahajkami. Pomimo odniesionych obrażeń, ran i siniaków, kobieta była ze swego czynu zadowolona, wyszła na bohaterkę, a w Kuliku i okolicy ludzie przez lata opowiadali o jej bohaterskim czynie.

Wspomnienia

Wspomnienia pochodzą z archiwum Feliksa i Sławomira Braniewskich.

Edward Mazur – sprawa „furmanek”


  Na początku czerwca 1941 r. mój sąsiad Eustachy Mazur, który był sołtysem otrzymał z gminy pismo zalecające mu powiadomienie wszystkich gospodarzy, aby ci wstawili się w dniu 3 czerwca 1941 r. w urzędzie gminy w Siedliszczu na przegląd koni z wozami. Pismo te otrzymali też sołtysi z innych wsi, lecz z różną datę stawienia się w Siedliszczu. Burmistrzem Siedliszcza był wówczas kolonista niemiecki Pudwell, mieszkaniec Lipówek. Znał on zarówno jęz. polski jak i niemiecki i dobrze prawie wszystkich mieszkańców gminy. Po zamordowaniu mojego ojca Stanisława Mazura na Zamku w Lublinie (11 listopada 1939 r.), który właśnie by wójtem Pudwell został jego następcą. Gdy przekonał się, że wszyscy Dobromyślanie są w komplecie rozkazał podjeżdżać końmi po stół, przy którym siedzieli Niemcy. Wśród nich był lekarz weterynarii i kowal. Byli też inni Niemcy, którzy zjechali do Siedliszcza samochodami i rowerami. Podjeżdżający chłop wymawiał swoje nazwisko, sołtys je potwierdzał a lekarz weterynarii oglądał i badał konie. Jeśli koń był w dobrej kondycji kowal wypalał mu numer na kopytach przednich nóg. Moja klacz, która miała licencję hodowlaną i widoczny znak na szyi otrzymała numer 144. Zwróciłem na to uwagę Niemcowi a ten odpowiedział: „za 3-4 tygodnie przyjeżdżacie do domu”. Po spisaniu wszystkich formalności wręczono mi świstek papieru i „raus”. Ten sam numer wypalono koniowi, którego właścicielem był Jacenty Malec, mój sąsiad, sporo starszy ode mnie. W ten sposób sparowano nasze konie. W dniu 7 czerwca 1941 r. o godz. 9 mieliśmy się stawić naszymi zaprzęgami w Cycowie koło szkoły. Nakazano przy tym zabrać żywność dla furmana i konia tak by wystarczyło na 3 dni. Mieliśmy pracować przy budowie szosy. Wskazanego dnia furmani przejeżdżali przez Dobromyśl już o godz. 7:30. Wyszedłem na drogę i zatrzymałem jadącego Franka Rusinka z Kamionki i zapytałem o wieści z Siedliszcza. Odpowiedział, że pełno jest wojska. Po pewnym czasie przyszedł do mnie sołtys i powie-dział: „Jedź już do Cycowa, bo zaraz będą tu Niemcy”. I tak było. Chwilę potem pojawił się jadący na rowerze Niemiec a za nim sznur furmanek. Zaprzęgłem klacz, pożegnałem się z rodziną, mamą i dziadkiem i udałem się w drogę. Mam się rozpłakała, jeszcze nie zagoiły się rany po śmierci taty. Zresztą oboje w swoim życiu wiele przeszli, i trudy I wojny światowej i tułaczkę. Dziadek wspomniał: „Nie zginęliśmy pod stertami zboża, gdy dziewięciu gestapowców ustawiło nas twarzami do sterty a puścili nad głowami serię za karabinu, a teraz zabierają ostatniego konia z gospodarki a tu tyle roboty”. Wstąpiłem do Malca po jego konia, który był już gotowy – stał zaprzęgnięty w półszorek. Założyliśmy lejce, Malec wrzucił na wóz 30 kg owsa i trochę koniczyny. Prosił mnie bym po drodze uważał na konia lub bym go nie sprzedał. Bo co on bez niego zrobi, a na kupno drugiego nie ma pieniędzy. „Dobrze, nie bójcie się, będę dbał jak o swojego” – odpowiedziałem. Podał mi rękę, uścisnął i jeszcze raz prosił o poszanowanie konia. Ruszyłem! Podjechałem pod Andrzeja Litwiniuka. Był już gotowy do drogi. Jego para koni stała zaprzęgnięta do wozu. Wspólnie dołączyliśmy do jadących chłopów. W Stręczynie dołączył do nas kolejny sznur furmanek. Jechaliśmy wolno, a obok Niemcy na rowerach. Jechali w różnym tempie, chyba liczyli furmanki. Tak dojechaliśmy do Cycowa. Tu zastaliśmy już mnóstwo innych zaprzęgów oraz wielu Niemców, którzy zabrali nam nakazy otrzymane w gminie w Siedliszczu. Do mnie podszedł Niemiec, sprawdził numery koni i zażądał dowodu osobistego. Ponieważ byłem niepełnoletni posiadałem tylko metrykę urodzenia. Po przejrzeniu dokumentu wskazał ręką kierunek, gdzie miałem jechać. Z Cycowa pojechaliśmy przez Głębokie do Puchaczowa i dalej do Łęcznej. Na furmankach mieliśmy pasażerów – Niemców i ich rowery. Po opuszczeniu Łęcznej przenocowaliśmy we dworze, którego nazwy nie zapamiętałem. Spaliśmy razem z końmi w stajni. Po noclegu w majątku przed Radzyniem już o godz. 8 wszyscy byliśmy gotowi do drogi. Jechaliśmy przez Siedlce, Sokołów Podlaski do gminy Repki nad Bugiem. W tamtejszym majątku dano nam kwatery i stajnie dla koni. Konie pasły się na dworskiej koniczynie. Z wszystkich furmanów ja byłem najmłodszy. Miałem wówczas 17 lat, inni byli w wieku od 20 do 77 lat. Z naszej gminy był jeszcze Mieczysław Dragan i z Chojna Michał Skubikowski, Antoni Usidus z Siedliszcza, Franciszek Rusinek z Kamionki, Wiśniewski z Mogielnicy, Jan Kurzepa z Janowicy, Stanisław Humieniuk i Wójciszyn z Woli Korybutowej, Aleksander Jędruszak z Kulika. Być może było ich więcej, ale byłem za młody, żeby znać tych wszystkich ludzi. Znałem też kilku chłopów z innych miejscowości, np. Jana Oleszczuka i Jagieluka ze Stręczyna. Kurzepie udało się zbiec po drodze. Udał się po prowiant do Sokołowa i już nie wrócił. Zostawił parę koni i wóz. Jego końmi w dalszą drogę jechał już Niemiec. Zbiegł również A. Jędruszak. W Sokołowie kwaterowaliśmy tydzień do 22 czerwca, do wybuchu wojny z Rosją. Zostaliśmy przydzieleni do kompanii, której szefem był Alfred Rosin. On wydawał prowiant dla naszych koni. Codziennie dostawały one po 2 kg owsa prasowanego (na dwa konie). Pozostałą paszę stanowiła dworska zielonka. Z Rebków często jeździliśmy do Sokołowa po prowiant, bieliznę i odzież. Nasze konie były lżejsze niż niemieckie i biegły szybciej. Za to Niemcy mieli wozy na gumowych oponach. Z każdym dniem Niemcy coraz więcej ściągali wojska. Przybywający żołnierze mieli już przygotowane stoły a na nich słodycze (czekolady i ciasta), napoje, alkohol – wódkę i beczki z piwem. Niczego im nie brakowało. Na przyspie1 Bugu mieli wykopane rowy, zamaskowane gałęziami. Wodę brali z Buga i myli się w rzece. Na kilka dni przez agresją na ZSRR przybył generał i odbyła się defilada wojska. Maszerowała piechota, sami młodzi, roześmiani ludzie, weseli, rozśpiewani, być może pod wpływem alkoholu. Tak było do 20 czerwca. Potem zapanowała cisza, tylko nocą żołnierze podchodzili do Bugu. Nasze wozy były załadowane amunicją i paszą dla koni. No swoje duże, gumowe wozy amunicję i granaty, zapasowe lufy do karabinów maszynowych i plecaki ładowali sami. Były też wozy-warsztaty ślusarskie, na których naprawiano uszkodzoną broń, czy też inne uszkodzone wozy. W dniu 21 czerwca wszędzie roiło się od wojska. Nam nie wolno było odchodzić od naszych koni. Wieczorem, gdy już dobrze się ściemniło opuściliśmy dwór i dotarliśmy do rzeki. Zabroniono nam podpalać papierosy zapałkami. Prawa strona drogi przy Bugu zajęta była przez nasz obóz, lewą szli żołnierze. Nie pamięta, która była godzina, pierwsza czy druga, była już szarówka. Nikt nie schodził z wozów, tylko było słychać odmawiane pacierze. Franek Rusinek był na przodzie, ja w środku a Michał Skubikowski za mną. Wojsko poszło do przodu, bliżej rzeki.
Edward Mazur, mieszkaniec Dobromyśli. Wspomnienia spisał Feliks Braniewski 11 maja 1987 r.

Helena Darnia „Pejsaczka”


 Urodziłam się 23 czerwca 1898 r. w Kuliku. W 1915 r. cofający się Moskale zabrali nas do Rosji, gdzie spędziłam 7 lat. Zabierali ludziom konie i wozy na tzw. obóz jak to się mówiło, czyli na podwody. Dojechaliśmy do Bobrujska. Była już wtedy zima i śnieg. Pracowałam tam w kiełbasiarni. W dniu 1 listopada 1915 r. „nagruzili” nas do pociągu i zawieźli do Permskiej Guberni, Kamieńskij Zawod. Wyszłam za mąż, kiedy była tam Rewolucja Październikowa. Mój pierwszy mąż nazywał się Andrzej Pejzak (s. Jana). Pochodził ze wsi Dybki z powiatu jarosławskiego. Był wyznania greckokatolickiego a nasz ślub odbył się w cerkwi. Gdy poznaliśmy się był jeńcem. Wcześniej służył w armii austriackiej. Wspólnie spędziliśmy 24 lata. Mieliśmy 5-dzieci: Jana, Antoninę, Stanisława, Eugenię i Mieczysława. Rewolucja była straszna. Panował wtedy wielki głód. Suszyliśmy kartoflinie, kopaliśmy w ziemi ił. Z kartofliń i makuch gotowaliśmy zupę i dzieci to chłeptały. Wraz z siedmioma innymi rodzinami za 70 milionów kierenek wynajęliśmy wagon i pojechaliśmy do Moskwy. Tu zatrzymano nas na 2 tygodnie. Do Kulika nas nie puścili. Pojechałam z mężem do Galicji. Do Kulika powróciłam w lipcu 1924 r. Jak powróciliśmy to tu były same ugory, nie było koni, ziemie obrabialiśmy szpadlami. Rękami sadziliśmy polny groch. Było tak ciężko, że przez pierwszy rok nie widziałam chleba. Widziałam jak przed II wojną światową w Kuliku rozwalano cerkiew. Do szkoły w Kuliku chodziłam jedynie przez 8 dni. Poznałam jedynie alfabet. W czasie II wojny światowej mego Stasia wzięli na roboty do Niemiec. Miał wówczas 14 lat. Przebywał tam 3 lata. Gdy wójt wydał mu zaświadczenie, że mamy 7 ha ziemi i nie ma kto jej obrabiać, Stasia puścili do domu. Mnie i moich dwóch synów Niemcy prowadzili na rozstrzelanie, lecz odpuścili. Za to wzięli Stasia, jako zakładnika na Majdanek. Zabrali go z pola, był boso. Przebywał tam przez 6 tygodni. Po wyjściu z obozu ważył 33 kg. By go zwolnić z obozu przed-łożyłam zaświadczenia, że był na robotach w Niemczech. Miałam go odebrać w Chełmie. Na piechotę poszłam po niego. Zaniosłam mu kamasze, te, które przywiózł sobie z Niemiec. Jednak w Chełmie go nie było. Kamasze przepadły. Dnia 17 lutego 1942 r. zmarł mój mąż. W 1943 r. wyszłam ponownie za mąż – za Michała Darnię. Pochodził z Zosina. Miał troje dzieci. On był wyznania prawo-sławnego. Mieszkał w Kaniwoli, za Nadrybiem. Gdy poszłam do mego męża to 9 razy nas rabowali. Zapamiętałam takie wydarzenie: zamieszkała u mnie dziewczyna o imieniu Wanda. Zamieszkała razem z kochankiem. Należał on do jakiejś bandy. Pewnego razu zwróciłem jej uwagę, dlaczego w garnku, w którym gotowałam jedzenie ona gotuje bieliznę. A wtedy było nasilenie świerzbu. Zda-rzenie to opowiedziała swojemu kochankowi i powiedziała, żeby mnie zastrzelił. O zajściu ostrzegł mnie mój sąsiad Jan Szelest, który był zorientowany w sytuacji. Poradził mi by ukryć się u niego w lochu. Tak zrobiłam. Po jakimś czasie przyszła banda kochanka Wandy. Usłyszałam ich głosy: „Darniowa, Darniowa, co ukryłeś ją u siebie? – zapytał jeden z nich Szelesta. (W tym czasie mój mąż uciekł w łąki). „Tak,, u mnie w lochu siedzi”. „Wyłaź Darniowa” – mówi do mnie. Ja wylazłam a Szelest do niego: „Jak tylko ją uderzysz, wyrwę ci karabin i zabiję ciebie”. Bandyta do mnie: Całuj Wandę w nogi!”. Ja pocałowałam. Całowałam ją w nogi, a ona mnie kopała w twarz. Kopnęła mnie pod oko. Sińca nosiłam ponad miesiąc. Potem bandziory postrzelali wszystkie garnki. Kiedy mieszkałam w Kaniwoli przyjechali bandyci na 12 furmankach. Zabrali wszystko ciasto – 28 blach. Zabrali też wieprzka, tylko krew, która była w garnku wyleli. Zabrali konie, nową uprząż, metr żyta, 16 kaczek, cielę, wszystkie ubrania, zegarek, bielizną, poszwy z pierzyn a pierze wysypali. Kiedy rabowali nas w Kuliku to zabrali sanie, brony i koniczynę z zapola.
Jak Sowieci wycofywali się z Kulika w październiku 1939 r. zginęło wówczas 12 żołnierzy rosyjskich i jeden Polak. Byli ranni i umierali. Pochowaliśmy ich na ruskim cmentarzu w Kuliku. Jeszcze przed śmiercią radzili się czy głowami w stronę słońca. Było im, chociaż zabrać dokumenty. Wielu rannych pojechało jeszcze dalej na wschód. Pewnego razu przyszedł do Kulika jeniec radziecki, który uciekł z obozu w Trawnikach. Miał 19 lat. Najpierw był u Anki Kluki, a od niej przyszedł do mnie. Przebywał u mnie od października czy listopada 1941 r. do maja 1942 r. Kiedy zrobiło się już bardzo niebezpiecznie kazałam by sobie poszedł. Dałam mu na drogę kawałek chleba i słoniny. Po dwóch dniach, w nocy przyszedł z powrotem i jeszcze raz dałam mu chleba i słoniny i znowu sobie poszedł. Nie znam jego nazwiska, ani adresu, wiem tylko, ze pochodził z Czernichowa. Moja siostra mieszkająca w Stręczynie również przechowywała jeńca. Miał on na imię Kola. Prawdopodobnie obaj poszli sobie za Bug. Wtedy też jednocześnie z jeńcem przechowywałam Żyda. Poszedł wtedy razem z tym Sowietem. W lecie 1941 r. z getta w Warszawie przywiozłam niby swoją rodzinę siedmioro Żydów. Najpierw przywiozłam czworo, troje dzieci i ich matkę. Ich ojciec był w wojsku polskim i dostał się do sowieckiej niewoli. Drugim razem wujka Sawerka, Mańka i dziadka, wiozłam po jednym. Z tych troje został tylko jeden chłopak – Kuba (jego żydowskiego imienia nie znam). On tylko pozostał przy życiu. On był u mnie w Kuliku, a innych dwoje i wspomniana matkę zabrali do Sobiboru i tam zginęli. A mieszkali tu gdzie obecnie mieszka fryzjer Gołębiowski. Ich dziadka Niemcy zabili pod słupem koło Dobromyśli. Widziałam go zabitego, bo jechałam wtedy do Siedliszcza. Wspomniany Żydek Kuba przeżył wojnę i obecnie żyje w Stanach Zjednoczonych. Ma troje dzieci. To właśnie on poszedł wtedy z tym Sowietem, kiedy już w Kuliku zrobiło się niebezpiecznie i kazałam im żeby sobie już poszli. Gdzie się chował? Trzymaliśmy ich w bunkrze, który był obok stodoły. Na o miejsce nakładliśmy opoki a wejście do niego było z wewnątrz stodoły. Przy wejściu stały dwa worki kartofli. Jak było niebezpiecznie to rozsypywałam te kartofle przy wejściu do bunkra i narzucałam tam śmiecie. Za przetrzymywanie jeńców radzieckich Kulik został spacyfikowany. Do Niemców doniósł jeden z Polaków, mieszkaniec Kulika. Cała wieś była zegnana. Wieś się pali a jeden z Niemców mówi, że wszystkich to czeka. Podczas tego wydarzenia w domu przetrzymywałam dwóch – Sowieta i Żyda. Niemcy zabili wtedy czworo Przychodajów, Mikołaja i jego żonę Katarzynę, Olesie i jego żonę oraz ich dwuletnie dziecko. Byłam przy tym, bo wszystkich ludzi z Kulika zegnali. Strzelali i zabijali dorosłych a dziecko łaziło po tych trupach, po krwi i Niemiec do niego nie trafił. Dopiero czarny policjant Polak z Krakowa podszedł i z rewolweru zastrzelił to dziecko. Wiem, że pochodził z Krakowa, bo prosił i dałam mu jeść. Mikołaj i Katarzyna Przychodaje to dziadkowie tego dziecka. Rozstrzelali też rodzinę Lisów, Piotra jego syna Grzegorza, jego żonę Antoninę, córkę Jana Szokaluka, Mikołaja Piwko (ok. 25 lat) i jego żonę Katarzynę. Zostawili 6-letnie dziecko. Dziecko to żyje w Rosji, bo go zabrała tam ze sobą ciotka Olimpia Baranowa. Budynki ich podpalili i ci rozstrzelani przed śmiercią widzieli jak one płoną. Zabili ich za to, że trzymali jeńców radzieckich.

Łucja Łaźniczka – Wspomnienia


  Przed wojną ukończyłam 2 klasy Szkoły Podstawowej w Kuliku, następnie ojciec przeniósł mnie do szkoły 7-klasowej w Siedliszczu. Moim wychowawcą był Adam Franecki. Następnie uczęszczałam do Gimnazjum im. Jadwigi Młodowskiej w Chełmie. Ukończyłam 2 klasy, zdałam do trzeciej, kiedy wybuchła wojna. Dyrektorką tej szkoły była Zofia Farbiszewska. Kiedy po wakacjach tata zawiózł mnie do 3 klasy, szkołę zajęli już Niemcy. Po tygodniu spędzonym w murach gimnazjum przyszła dyr. Farbiszewska i oznajmiła abyśmy udali się do domów, bo mogą po nas przyjść Niemcy i wywieźć do Niemiec. I tak skończyła się moja edukacja. W 1943 r.. wyszłam za mąż za Wacława Łaźniczkę i zostałam na gospodarstwie w Dobromyśli. Pamiętam jak w czasie wojny Niemcy i Ukraińcy, których nazywaliśmy „Krukami” urządzili w Dobromyśli łapankę. Mnie złapano i wywieziono do Woli Korybutowej pod kościół. Tam stały już samochody. Zawieziono nas do Chełma, a ja korzystając z tego, że miałam przy sobie kartki papieru i ołówek pisałam na nich, że wywożą nas do Chełma. Następnie kartki te wyrzucałam. Jak okazało się zapisane informacje dotarły do moich rodziców. Dowieziono nas na do więzienia, które znajdowało się przy ul. Kolejowej. Wpędzili nas do ubikacji, odkręcili wodę i tak staliśmy przez całą noc. Kiedy kartka dotarła do mojego ojca, poszedł on do ks. Jana Walczaka z Siedliszcza, a ten udał się do dwóch braci Kondrackich, którzy nadzorowali Żydów przy meliorowaniu Mogielanki. Mieli oni jakieś powiązania z Niemcami. Kondraccy wstawili się za nami, także Niemcy zwolnili nas z więzienia, kilkanaście osób. Wręczono nam kartki (przepustki) i nakazano iść do domu. Udaliśmy się na plac więzienny, gdzie stały ciężarówki. Z tych ciężarówek dochodziły straszne odgłosy jakby charczenie i lała się z nich krew. Nie zapomnę tego do końca życia. Po drodze do Siedliszcza nikt nas nie zatrzymywał, chociaż na szosie pełno było wojska.
Łucja Łaźniczka, ur. 23 maja 1922 r. w Siedliszczu (ojciec Władysław Dobosz, matka Marianna z d. Dziadyk).

Wydarzenia z czasów II wojny światowej zapisane w pamięci Janiny Ciepłowskiej – spisała 4 stycznia 1982 r. Anna Ciepłowska, wnuczka.


   Wydarzyło się to zimową porą o 5 rano 1941 r. Wszyscy jeszcze spali. A w domu przebywali wówczas – Olga i Aleksander Bieleccy (rodzice babci), jej brat Piotr, siostra Stanisława i jej mąż Aleksander Ciepłowski. Był też ich jednoroczny syn. Nagle wpadli żandarmi niemieccy. Przyjechali na sześciu saniach i obstawili dom tak by nikt nie uciekł. Wygonili wszystkich z pościeli i ustawili pod ścianą z rękami do góry. Babcię z mężem odsunęli na bok. Zaczęli dopytywać skąd on pochodzi, kazali przedstawić dokumenty. Jak okazało się poszukiwali polskiego partyzanta o nazwisku lub pseudonimie Gdak. Babcia go znała i wiedziała, gdzie się ukrywa, bo nieraz dostarczała m pożywienie i ubrania. W tym czasie przebywała on w Oleśnikach. Następnie zaczęli krzyczeć, że to „bandyt” i zażądali oddania rzekomo ukrytej broni. Po jakimś czasie przyprowadzili sołtysa Stanisława Mikiciuka, (pochodził z Sewerynowa), który zaprzeczyłby w domu znajdowała się jakakolwiek broń. Po czym pozwolono wszystkim opuścić ręce. Porozglądali się jeszcze po domu i na zewnątrz, po czym udali się w dalszą drogę. Cała rodzina była tak przerażona, ze już nie było mowy by ktokolwiek usnął Wiedziano, że jeśli w tym czasie w domu przebywałby jakiś partyzant nie uszłoby im to na sucho, wszystkich by rozstrzelali a dom spalili. Po tym wydarzeniu słuch o partyzancie Gdaku zaginął. Nie wiedziano, czy przeżył, czy został złapany, jakie były jego dalsze losy. Tak zakończyło się to wstrząsające wydarzenie.
Innym wydarzeniem, o którym babcia opowiedziała było to z maja 1943 r. Wtedy to do Kulika zjechali w większej liczbie żandarmi niemieccy w asyście Ukraińców. Ubrani byli w czarne mundury. Zegnali oni wszystkich mieszkańców Kulika w jedno miejsce, w pobliżu kaplicy. Ludzie mieli przyglądać się egzekucji na 10 mieszkańcach Kulika, na tych, którzy pomagali partyzantom, głównie jeńcom rosyjskim. Do tych, na których miano wykonać wyrok śmierci należeli: pięć osób z rodziny Przychodajów (w tym małe 2-letnie dziecko), Piwko z żoną, Piotr Lis z żoną i Sabina Mikiciuk. Niemcy Ukraińcom wydali rozkaz by zabrali matce dziecko, lecz żaden z nich tego nie zrobił. Przed egzekucją kazali im się pomodlić. Zastrzelono ich strzałami z karabinów, dziecko zabito z bliskiej odległości. Następnie kazano wykopać dół i wszystkich razem pochować bez nagrobków na kulickim cmentarzu. Świadkowie zdarzenia musieli podpisać dokument mówiący, że był to wyrok na bandytach i zostali za to rozstrzelani. Po całym zajściu Ukraińcy udali się do dworu. Po hucznym, sowicie zakrapianym posiłku, ze śpiewem odjechali z Kulika.

Opowieść 80-letniej babci


  W 1944 r. w gospodarstwie mojej babci Stefanii Makowskiej kwaterowali partyzanci radzieccy. Część z nich stacjonowała w Lesie Kulickim. Oddział ten posiadał konie i armaty, które były ukryte w stodole. Po dwóch dniach ich pobytu nad lasem jawił się samolot niemiecki. Zrobił on kilka okrążeni nad gospodarstwem i odleciał. Po kilkunastu minutach w sadzie spadły dwa pociski armatnie. Jeden rozerwał się w odległości ok. 50 metrów od domu, drugi wybuchł na krańcu lasu. Do dziś dnia istnieją po nich ślady w postaci wielkich jam. Na skraju lasu znajduje się także mogiła żołnierzy radzieckich, którzy zginęli w walce z Niemcami. Babcia opowiedziała mi także o tym, że po zakończeniu wojny w lesie rozbił się samolot radziecki, prawdopodobnie z braku paliwa lub innej usterki. Jego zarosłe szczątki znajdują się w lesie do dnia dzisiejszego.
Spisał 4 lutego 1982 r. pan Andrzej Sułek

Opowiadanie z dzieciństwa mieszkanki Kulika Anny Skurak (ur. ok. 1896 r.)


    Mam 97 lat. Gdy miałam lat 6 lub 7 mój ojciec Michał Wielgus przyszedł ze Świerszczowa do pracy na dworze w Kuliku. Dziedzicem był wtedy Załuski. Gdy żona mu umarła on ożenił się u dziedzica w Siedliszczu. Moja mama pochodziła z rodziny Sochaczewskich. Miała sześcioro rodzeństwa: Aleksandra, Konstanty, Żenia, Antoni, Anna (czyli ja), Zofia i Tatiana.
Do szkoły nie chodziłam, bo w Kuliku była tylko szkoła rosyjska. Do szkoły nie posyłali, bo nie było butów ani ubrania. Do szkoły chodziły dzieci prawosławne, dzieci polskie pozostawały w domu. Zresztą w Kuliku były tylko trzy polskie rodziny. Z mojego rodzeństwa do szkoły chodziła tylko Tatiana.
Gdy miałam 12 lat tu już zaczęłam pracować we dworze. Dziedzic Henryk Załuski był bardzo dobry. Dawał zboże na odrobek. Fornalom dawał po 12 metrów zboża rocznie. Była to tzw. ordynaria. Oprócz tego płacił po 30 zł. rocznie. Gdy rodzina fornala szła do roboty na dniówkę otrzymywała kwitek na dwa złote, 1 złoty lub 40 groszy. Po koniec miesiąca szło się z kwitkami do rządcy po wypłatę i on wypłacał.
Żyło się bardzo ciężko, panowała straszna bieda. Mieszkaliśmy w czworakach, a były też ósmaki. We dworze przynajmniej 30 rodzin fornalskich. Kto umiał dobrze gospodarować to ordynarii wystarczało na cały rok, a jak nie to panował głód. Namełło się zboża w żarnach, napiekło się chleba. Świń można było hodować ile, kto chciał.
Gdy wybuchła I wojna ja miałam 15 lat. Jak Kozacy nas wyganiali w 1915 r. to dziedzic dla dworskich ludzi dał furmanki i na wóz siadały dwie czy trzy rodziny. Jechaliśmy sześć tygodni. Dojechaliśmy do Kobrynia. Gdy doszli tam Niemcy, zawrócili nas z powrotem. Domy w Kuliku w większości ocalały, spalono tylko kilka z nich. Dwór też ocalał. Dobromyśl jednak byłą cała spalona. Załuski w tym czasie uciekł do Włodawy i ukrył się w piwnicy przy kościele. Jak front przeszedł Załuscy powrócili. Po wojnie nadal pracowaliśmy we dworze. Po śmierci ojca biedowaliśmy.
(Rozmowę przeprowadził 5 lutego 1994 r. Feliks Braniewski)

Opowiada Aleksander Jędruszak, mieszkaniec Kulika (ur. 1911 r.)

                                                                                   Kulik – archeologia
     Przed wojną, gdy z moim ojcem Janem kopałem piach koło zabudowań Kazimiera Minkowskiego natrafiliśmy na jakby „budę” z trzech płaskich dużych kamieni. Obok w piachu było ok. 20 garnków. Wyglądało na to, że te garnki tam wypalano. Żadnej czarnej ziemi, ani resztek kości w nich nie było. Drugi raz natrafiliśmy na te garnki w 1940 r. Garnki te były słabo wypalone i rozsypywały się. Były niewielkich rozmiarów, wypukłe, bez uszu, pojemności ok. 1,5 litra. Wszystkie były jednej formy. Nikt tych garnków stamtąd nie zabrał. Nikt się nimi nie zainteresował. Przysypaliśmy je piachem.
Legenda o „Szwedowej Dolinie”
Moja babka Katarzyna Jędruszak opowiedziała mi kiedyś taką legendę: W czasie najazdu szwedzkiego jakiś samotny mężczyzna, jak się okazało był Szwedem, zaplątał się do Kulika. Chyba szukał jedzenia, może przyszedł po kury lub po coś innego. Już, gdy go dostrzeżono, pochowano się, gdzie, kto mógł. Szwed wszedł na podwórze i zaczął rozglądać się, co tu można wziąć. A że było lato no i gorąco, chciał się czegoś napić. Zobaczył beczkę, która stała na podwórzu. Zajrzał do niej. Był w niej kwas z czerwonych buraków. Ale było go bardzo mało, ledwie przykrywał dno beczki. Wsadził, więc głowę do środka beczki, nachylił się i chciał się napić. Ukryta za rogiem chałupy kobieta – gospodyni tego domu, cichutko, ale szybko do niego dopadła. Chwyciła za nogi i podniosła je do góry. Głowa Szweda zanurzyła się w kwasie. Choć go było mało to wystarczyło by w nim się utopił. Wyciągnęła go z beczki i zaniosła do pobliskiej doliny i wrzuciła do znajdujące się tam sadzawki. Od tej pory dolinę nazywają „Szwedowa dolina”.
Drzewa z bagna zwanego „Oczeret”
W Kuliku na łąkach zwanych „Oczeret” rosły olbrzymie dęby i jesiony. Drzew tych było bardzo dużo. Ludzie je powycinali i poprzywozili do swoich gospodarstw.
(Spisał F. Braniewski 7 lutego 1994 r. )

Cerkiew filialna w Dobromyśli

(fragment artykułu S. Braniewskiego pt. Dzieje parafii unickiej pw. Najświętszej Marii Panny i św. Onufrego w Siedliszczu” Rocznik Chełmski t. 22.)

  Pod koniec XVIII wieku kolatorem siedliskiej parafii był Antoni Leopold Węgleński , czynny uczestnik insurekcji kościuszkowskiej. To z jego inicjatywy na początku lat 90. XVIII wieku w odległej o 5 km na północ od Siedliszcza, Dobromyśli, „za konsensem JWW Porfiriusza Skarbka-Ważyńskiego, biskupa Chełm: i Bełz:” zbudowano kaplicę poświęconą św. Marii Magdalenie. Świątynię, która równocześnie pełniła rolę cerkwi filialnej w Kuliku zlokalizowano w niewielkiej dolince, przy źródle z cudowną wodą. Corocznie w dniu 26 lipca pielgrzymowali do niej wierni, często z odległych parafii, z nadzieją, że modlitwy tam odmówione mają szczególną moc dokonywania nawróceń czy uzdrowień. Kaplica dobromyśleńska była „Drewniana na pół murowana”. Posiadała cztery okna „w Drzewo oprawne dobre” i drzwi „na Zawiasach i hakach żelaznych z Zamkiem wewnętrznym”. Wewnątrz znajdował się ołtarz, w którym umieszczono 2 obrazy – św. Marii Magdaleny, patronki kaplicy i św. Izydora, patrona rolników . Była bardzo dobrze wyposażona w sprzęty cerkiewne, które stanowiły naczynia liturgiczne, ornaty i bielizna ołtarzowa oraz chorągwie i krzyż procesjonalny.
Cerkiew filialna pw. św. Marii Magdaleny w Dobromyśli „poświęcona za Konsensem słodkiej Pamięci JW. Porfiriusza Skarbka Ważyńskiego” należała do parafii w Kuliku a następnie przyłączona została do parafii w Mogielnicy. Dobromyśl ma swą historię zapisaną w ustnych przekazach i legendach. Jedna z nich podaje, że kiedy w 1457 r. Tatarzy zapuszczając się w te rejony spalili kościół w pobliskim Olchowcu, dotarli do Dobromyśli. W dolince, gdzie znajdowało się źródełko stacjonował oddział wojsk polskich księcia Lesława. Polacy nie mając nadziei, że wymkną się z otoczenia zaczęli się modlić. W nocy Lesławowi przyśniła się św. Maria Magdalena, która odezwała się słowami: „Wstań, uderz a zwyciężysz!”. Ten wydając rozkaz uderzenia na śpiących najeźdźców wyswobodził wojsko polskie z oblężenia . Od tego czasu Św. Magdalena była czczona i darzona szacunkiem przez mieszkańców Dobromyśli.

Opis zniszczenia Cerkwi w Kuliku

 

  Szanowni Państwo, udostępniam opis zniszczenia Cerkwi w Kuliku. Opisał to, naoczny świadek tamtych wydarzeń Włodzimierz Oleszczuk, a działo to się w 1938 r., dzięki niemu mamy kolejne losy opisanej historii Kulika. Jest to przepisane przeze mnie z oryginału maszynopisu.

   O brzasku zapowiadającym piękny czerwony dzień 1938 r. Nabity cywilami i policją ciężarowy samochód podjechał pod cerkiew w naszej wsi. Z drugiego wozu osobowego- wyszedł oficer i dwóch podoficerów policji. Policja była „nasza” miejscowa, było kilku policjantów z posterunku w sąsiedniej gminie, obecnych tu w drodze „pomocy sąsiedzkiej”. Kilku policjantów, podoficerów i oficer z komendy powiatowej w Chełmie. Cywile, jak się później okazało, to bezrobotni z powiatu. Reszta to więźniowie kryminalni odsiadujący ostatnie miesiące swoich długoletnich wyroków oraz aresztowani. Razem przybyłych było około czterdziestu mężczyzn. Przywieźli ze sobą piły, siekiery, łomy, liny. Pod kierownictwem technika budowlanego z sejmiku i pod ochroną policji z karabinami, pistoletami, gumami i granatami łzawiącymi, przystąpili do łamania i walenia cerkwi. Prawie pośrodku wsi, na pagórku będącym cmentarzem, stała stara zabytkowa cerkiew. Gruntownie odnowiona w 1913 roku trzymała się mocno i mogłaby stać jeszcze wiele, wiele lat.
    Nieczynna była od roku 1915. Na dębach – cmentarnych olbrzymach, na kopułach starej cerkwi, wywieszaliśmy czerwone sztandary w przed dniach czerwonych świąt przez wiele lat. Po dobraniu klucza u cerkwi odbywaliśmy nielegalne zebrania partyjne. Łomot siekier, świst pił, skrzypienie odrywanych desek, głośne pokrzykiwania policji nakazujące pośpiech zaalarmowały przebudzającą się wieś. Biegli ludzie… Ukraińcy, Polacy, Żydzi. Dziesięć fur niemieckich kolonistów wracających ze swojego odpustu, zatrzymało się. Przybiegła służba folwarczna z pobliskich czworaków. „Co jest? Policja zwariowała? Władza łamie zabytkowy, pamiątkowy budynek? Wywraca krzyże na grobach? Jak świat światem tego jeszcze nikt nie widział? Co się stało? Może wojna?” Cerkiew nie dawała się tak łatwo walić. Mocne, smolne 6-calowe bale, łączone na końcach specjalnymi „gratami”, zbite w kilku miejscach na swojej długości żelaznymi klamrami, końce których zapuszczone były w drzewo, szalowane półtonówkami, przybitymi pięcio calowymi kowalskimi gwoździami, nie bardzo poddawały się. Do tego „cholera go wie, czego ci chłopi po przylatali z kosami, siekierami, szpadlami”. Może okrążą ze wszystkich stron i… „Było widać, że wielu przyjezdnych wynajętych robotników, nie bardzo paliło się do roboty. Zaszedłem z drugiej strony przez zarośla do robotników.” Panowie nie śpieszcie się tak wysługiwać policji. Rzućcie to – to nie dla świadomego robotnika zajęcie „. Zobaczyłem dwóch stojących o kilka kroków ode mnie z kilofami w rękach patrzących spode łba na mnie.” Nie obawiajcie się towarzysze.
  Bić się na pewno nie będziemy. Lepiej rzućcie „.” Panie, niech tu piorun trzaśnie! Kto wiedział, że nas do takiej roboty przywiozą? Nie chcieli powiedzieć dokąd mamy jechać – to nie zgodziliśmy się. Ale dali po pięćdziesiąt złotych na łebka od razu z góry, tośmy pojechali „jakby, wstydząc się mówił stary mężczyzna.” Nie bój się po niewoli pojedziesz, jak pół roku roboty nie ma. Pojechaliśmy z musu. No co, panie robić? A to reszta to więźniowie. Kilkunastu jest aresztowanych – z Sekwestratorami wojowali się”- dodał młodszy, przypalając od niego papierosa. Do rozmowy przyłączył trzeci, niski, ślepy na jedno oko. „Wie pan, policjant dopiero w drodze powiedział, że jedziemy bolszewickie gniazdo rozwalać. Cerkiew to gniazdo bolszewickie to jutro kościół takim gniazdem może być. Wie pan, jak policjant, to powiedział to jeden co jego siostra siedzi za politykę na biegu wyskoczył z samochodu i w las. Z Chełma rozjechało się dużo samochodów, pewnie też gdzieś coś walą. Nieczysta robota. Ja tutaj nie chcę swoich rąk dokładać i brudzić. Niech robi sam. Rzucam” i od razu zajęczał na brzuch. Położył się w zaroślach. Dwóch poszło „na stronę”. Inni bez przerwy robili „zakurkę”. Inni chodzili bez przerwy gasić pragnienie. Pracował sam technik budowlany sejmiku z więźniami i aresztowanymi. Powyrzucali z cerkwi wszystkie chorągwie, ikony, krzyże na cmentarz. Święty Onufry na płótnie, stary, chudy jak szczapa, tylko skóra i kości, z białą brodą do samych stóp, wolą jednego z więźniów ulokował się na kolczastym drucie ogrodzenia. Nikt nie zwracał uwagi na krzyże na grobach – co przeszkadzało było usuwane z drogi. ,
  Groby doprowadzone do porządku pieczołowitą ręką tydzień temu na Zielone Święta były zrównane z ziemią. Zawołałem technika – niosło od niego ćmagą czuć było na kilka kroków. Kiedy zwróciłem mu wagę na to odpowiedział, grożąc, „zaraz przestaniesz się mądrzyć. Z twojej łaski to ludzie porozłazili się. Sam to do wieczora będę cackać się z tym gównem?” Kilka starych kobiet leżało krzyżem, przeciągle zawodząc. Żeby się tak połamało, jak ty te cerkiew łamiesz, żebyś się z kości obsunął, żebyś po górach chodził i słońca nie widział, żebyś po wodach pływał i pić chciał, żebyś tak swoje dzieci do trumny poskładał, jakiś te krzyże poskładał ty bandyto skurwysyński „- przeklinali, wygrażając w stronę komendanta. Młoda Piwkowa, kobieta zdrowa jak rdzeń, popchnęła policjanta Sulawszaka, aż się nogami nakrył, kiedy chciał rozpędzać tłum. Dopadł długi policjant stawiającą opór Piwkową, powlekli do samochodu, który teraz stanął bokiem i zagrodził wejście na cmentarz. Przy samochodzie stał komendant z” Mauzerem „w ręku. Pusta drewniana pochwa zwisała po biodrze. Zaślinił się z wściekłości i sklinał jak szpicel w defensywie przy” badaniu „komunisty. Chwycił drążek ze strzępem chorągwi z wizerunkiem Matki Boskiej Kazańskiej i począł, nim okładać Piwkową. Broniła się. Kopnęła go między nogi. Zawył z bólu. Rzucił niewygodny drążek i” Mauzerem „uderzył ją po głowie. Upadła. Kobiety podniosły straszny krzyk. Moja żona wybiegła na przód.” baby za mną „- nie damy Kasi bić” i poszła. Kobiety za nią. Policjanta Filipiaka, który zagrodził jej drogę karabinem zdzieliła między oczy.
Zajuszył, otarł się i uderzeniem kolby w pierś zwalił ją z nóg. Dopadłem i odepchnąłem policjanta. Tylko młynek było widać, jak dopadły go kobiety. Komendant wskoczył na samochód i począł strzelać na oślep. „Rozejść się bydło! Wszystkich powystrzelam! Pluton do mnie. Gotuj broń”. Technik, poganiając robotników latał z przerażenia jak wściekły. Więźniowie przyśpieszyli niszczycielską robotę. Podrąbywali trzecią stronę budynku. Mnie, moją, żonę i Piwkową policja aresztowała, postawiła przy samochodzie za sobą. Tłum nie rozchodził się. „Puścić aresztowanych! Wypuścić!” Panie komendancie, co panu groby i krzyże winne? Hańba, wam faszyści „- krzyczą do stojącego nade mną na samochodzie komendanta.” Prawda, prawda! Wynosić się stąd „krzyczą z tłumu. Komendant, stojąc na samochodzie kopnął mnie butem w głowę. Zachwiałem się. Milcz, przeklęty bolszewiku! Bo ten twój wstrętny łeb zaraz roztrzaskam! Jak by ciebie tutaj nie było, to by spokój był”. I do ludzi już łagodniej: „Panowie rozejdźcie się, rozejdźcie się – bo jeśli prośba nie pomoże, to… W tym momencie, ściągnięta linami, runęła cerkiew. W tłumie podniósł się taki lament, kobiet, jak by każda dowiedziała się przed chwilą, że coś niedobrego stało się z kimś naj-bliższym. Płakali, wygrażali. Mężczyźni zgrzytali zębami i przeklinali. Wśród policjantów konsternacja. Rozpinają pochwy pistoletów. Komendant z samochodu patrzy na spustoszenie na cmentarzu.
  „Panie Władysławie! Niech pan uspokoi ludzi! Niech im Pan powie, aby się rozeszli” – w panicznym strachu głośno szepcze mi do uchu wójt. „Niech się pan przede wszystkim uspokoi i przestanie się trząść! Trzeba wam tak, dranie! Rozniosą was zaraz po tej łące! Widzi pan co się robi.” Państwo jesteście wolni „zwrócił się do nas komendant głośno, aby ludzie słyszeli.” A jak to od dawna jesteśmy państwo „- szyderczo rzuciła moja żona. Piwkowa postękiwała.” Panowie zbierać się, zbierać się „— pośpieszał policjantów komendant. Zawarczały motory samochodów. Niszczyciele zbierali się w popłochu. W kilku minutach wszyscy byli już samochodzie.” A teraz to i oni przyleźli „. Do roboty to was nie było” – wyzywająco krzyknął technik do robotników, którzy mało „robili”. Już z samochodu komendant rozkazywał wójtowi: „Drzewo, obrazy, chorągwie, krzyże spalić. Fundamenty rozkopać i gruzem doły na drogach zarównać! Pędzić chamów niech robią. Za dwa tygodnie będę tutaj, sprawdzę. Tutaj ma być zielono. Tutaj cerkiew nie stała! Tutaj rosła wyka. Rozumie mnie pan panie wójcie, niech pan tutaj jeszcze zostanie i da zarządzenie sołtysowi”. Pan wójt to rozumiał, tylko nie dał rady wykonać tego zarządzenia. Po odjeździe policji. Skatowaną Piwkową trzeba było odwieźć nie mogła, o własnych siłach zajść do domu. Moja żona przy pomocy sąsiadki poszła sama. Zorganizowałem zebranie na miejscu zbrodni – na zbezczeszczonym cmentarzu, przy rozwalonej cerkwi.
„Mówiłem:”, jak by przez radio nam mówili o tym, jak by w gazetach pisali, jak by, kto mówił nam o tym, co się stało to byśmy nie uwierzyli. A przed chwilą byliśmy świadkami wstrętnej zbrodni, jakiej dokonała policja polska na naszej ziemi. Kobiet potłukli, cerkiew rozwalili, obrazy, chorągwie połamali, podarli, krzyże na grobach powywracali, porąbali, groby, gdzie spoczywają kości naszych najbliższych, poniszczyli, drzewa przy grobach, które kiedyś ktoś dla pamiątki posadził, wyrąbali i uciekli jak złodzieje. Chociaż nas chłopów inaczej nie nazywają jak chamami i bydłem, to jednak my byśmy tego nigdy nie zrobili. Już nie pierwszy raz widzimy, kto co wart. Ciężko nam, nie wiemy jak dalej żyć w tych warunkach, Ale żyć trzeba. Na złość będziemy żyć. I wpierw kogoś trzeba zapędzić do ziemi jak, kto ma ciebie. Nie ma innego ratunku poprawy życia jak razem z tymi biedami z miasta, którym też, jak i nam ostatnie portki zlatają wziąć się za ręce i szukać poprawy swojej doli. Trzeba tak robić jak nas uczą nasi nauczyciele. Tłum się rozchodził. Nie przyszedł jeszcze do siebie po tym, co się stało. Pytali zdziwieni jedni drugich: co za rząd? Na co za rząd cholerski? Niektóre kobiety wracały już z domu ze szpadlami poprawiać groby. Upoważniono mnie, abym pojechał do starosty i wystarał się o drzewo z cerkwi na dom ludowy. Pojechałem do Chełma rowerem. Przejeżdżając przez Olchowiec widziałem to samo. Szło im, jednak trudniej, cerkiew była murowa, z cegły na cement, ale kopuły już leżały na ziemi. W Grochowie już była rozwalona całkiem. „Tak robotnik prawdę mówił, że się rozjechali po całym powiecie. Wszędzie ta sama akcja”. W kilku dniach tego miesiąca poszło w gruzy 142 budynki cerkiewne w byłej chełmskiej guberni wszystkie Paschołowskie i nie Paschołowskie. Gruzy całymi tygodniami w takim drogim czasie musieli rozwozić chłopi – Ukraińcy po drogach i bezdrożach. Ani jednej cegły nikt nie miał prawo nawet kupić – całą cegłę tłuczono. Czy dostał się do raju Paschałów, który z myślą o dalszym zysku i wsławieniu imienia Bożego tyle pięknych świątyń nabudował – nie wiadomo. Ale wiadomo jest, że w imię tego samego Boga świątynie to poszły w gruzy za winą wyznawców Chrystusa.

 

 

Te dramatycznych wydarzenie, masowych rozbiórek cerkwi, przeprowadzono przez władze II Rzeczypospolitej latem 1938 r.

Pod tym linkiem można poczytać więcej.   https://docplayer.pl/55996514-Roczniki-kulturoznawcze-tom-iv-numer-akcja-burzenia-cerkwi-na-lubelszczy-nie-w-roku-1938-konsekwencje-kulturowe.html

Historia kapeli "Bliźniuków" z Kulika spisana w 2021r. przez
Piotra Iwaniuka

Rękopis - Piotra Iwaniuka. 2021r

O kapeli "Bliźniuków" z Kulika

   Pisanie wspomnień o Kapeli „Bliźniuków” należy zacząć od korzeni i wzmiankować bodaj w ogólnym zarysie o historii rodziny Iwaniuków. Wszystko zaczęło się od protoplastów rodu Wojciecha Iwaniuka i Małgorzaty z domu Szyszkowskiej, którzy pobrali się w 1897 r. Małżeństwo to doczekało się licznego potomstwa (w sumie 10-ro dzieci) z których najstarszy syn Jan zginą w maju 1920r w czasie walki z bolszewikami o utrwalenie granic Polski. Muzykę uprawiali synowie Władysław i bliźniacy Antoni i Józik . Życie tej rodziny związane było wieloletnią praca dziadka Wojciecha w Kulickim dworze u dziedzica Załuskiego, gdzie zarabiał na życie. Młodość naszych dziadków przypadła na na czas rozbiorów, kiedy państwo polskie nie istniało a władzą sprawowali Rosjanie. Następnie była I wojna , którą dziadek z rodziną i stadniną koni z Kulickiego dworu spędził na Ukrainie w okolicy Humania. Dopiero po wojnie i bolszewickiej rewolucji udało się dziadkowi wrócić do Kulika do rodzącej się Polski. Jak wcześniej wspomniałem muzyką zajęli się bracia Władysław, który był samoukiem, Antoni i Józef, którzy pobierali naukę gry z nut w wieloletniej szkole muzycznej. Do szkoły tej uczęszczali również, Józef Dudek, Władysław Waryszak, Franciszek Szulc, Franciszek Głąb, którzy w późniejszych latach byli członkami kapeli „Bliźniuków”. Po ukończeniu szkoły bracia Antoni i Józef nie mogąc znaleźć swojego miejsca w rodzinnym środowisku znaleźli zatrudnienie w orkiestrze w cyrku „Zalewski” gdzie grali do wybuchu wojny w 1939r.

     Może z tej pracy nie było wielkich pieniędzy ale zdobyli trochę ogłady i życiowego doświadczenia co procentowało później kiedy grali we własnej kapeli. W czasie wojny trzeba było szukać pracy w miejscowym dworze. Szczęśliwie uniknęli wywozu na przymusowe roboty do Niemiec i innych częstych w tym czasie nieszczęść. Czasem odrywani byli od codziennych zajęć by przygrywać niemieckim żandarmom przy posiłku i biesiadzie, jakie musiał zapewnić miejscowy dwór na zakończenie polowań, jakie Niemcy organizowali. W lecie 1944r. Antoni Berbeć nasz kuzyn, przedwojenny kapelmistrz wojskowej orkiestry, zachęcił braci do ochotniczego zaciągu do wojska. Czas służby odbyli grając w wojskowej orkiestrze. W 1946r. zostali zdemobilizowani i nastąpił powrót do cywila. Pomimo niespokojnych powojennych czasów ludzie musieli się żenić i bawić. Bracia dobierają do siebie kilku muzykantów i tak powstaje zespół, kapela, orkiestra z czasem uznana przez przez miejscowe społeczeństwo” Kapela Bliźniuków”

Podstawowy skład kapeli:

– Antoni Iwaniuk – baryton

-Józef Iwaniuk – klarnet

-Franciszek Głąb -”Senior” – klarnet

-Józef Dudek – skrzypce

– Stanisław Prus „Prusek” – bęben

-Franciszek Głąb „Junior”-saksofon, akordeon

W różnych okresach czasu przez zespół przewinęło się szereg innych muzykantów a to:

– Władysław Iwaniuk – tenor

– Antoni Prus – bęben

– Stanisław Krzyżanowski – bęben

– Antoni Berbeć – puzon

w latach późniejszych grał w zespole Pieśni i Tańca „Mazowsze”

– Władysław Orlik – trąbka

– Tomasz Głąb – trąbka

– Czesław Popielnicki – akordeon

– Jan Dziewulski – tenor

 Wypada nadmienić że Stanisław Prus „Prusek” chcąc bębnić u „Bliźniuków” sam własnoręcznie zrobił bęben na którym bębnił, aż do rozwiązania orkiestry.

  Kapela grała w Kuliku i okolicznych miejscowościach na weselach, zabawach, potańcówkach, festynach ludowych, uroczystościach kościelnych i okolicznościowych. „Bliźniuki” brali udział w przeglądzie kapel w Chełmie. Naoczny widz tej imprezy wyznał mi ze orkiestra z Kulika w trakcie tej impresy skupiła najwięcej słuchaczy i nagrodzeniu zostali gromkimi brawami . Swoją oryginalnością, śpiewem i humorem zyskali uznanie w najbliższej okolicy. W czasach swoich występów grając i bawiąc raczyli słuchaczy pikantnymi dowcipami i kawałami, różnymi przygrywkami za które nagradzaniu byli brawami i szczerym śmiechem. Przy ich oberkach, polkach fokstrotach, walcach i tangach uczestnicy wesel bawili się nawet dwie doby. Jak marsze grane podczas przejazdów furmankami od pana młodego do młodej, słychać doniosłe było granie. Nawet nie widząc co za orkiestra gra ludzie poznawali i mówili „Bliźniuki graja”. Z tamtego czasu w oryginalnej formie zachowała się przedmowa udzielenia przed błogosławieństwem młodej pary.

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

Witam w tym domu gości zebranych

Witam i Was państwo młodzi Kochani.

Państwo młodzi żegnają swe lata młodzieńcze

bo dzisiaj Kapłan zwiąże wam stulą ręce

Zegnaj kawalerze lata swej młodości

bo dzisiaj masz przysiąc małżeńskiej wierności

Wszystko od Boga na niego się zdajcie

żyjcie w pokoju i się kochajcie.

Bo to małżeństwo, które żyje w ładzie

w trosce jest Boga i ludzi w przykładzie.

Wszyscy zebrani serdecznie Wam życzymy

obyście swój żywot szczęśliwie przeżyli

Rodzice rodzone, rodzice chrzestni oraz zebrane społeczeństwo

udzielcie im błogosławieństwo”

   Żyją jeszcze osiemdziesięciolatkowie , którzy z wielkim sentymentem wspominają tamte granie tej orkiestry i mówili, ze jak „Bliźniuki” grali to aż lampy i świece gasły. Kapela po wyjeździe jednego z bliźniaków, Józefa , do Ameryki grała jeszcze przez kilka lat, ale choroby, starość i inne zdarzenia życiowe spowodowały,że kapela zakończyła granie około 1970r. Przez lata od 1945 roku uświetniała setki wesel i zabaw. Często uczestniczyła w najważniejszych momentach życia miejscowej społeczności. Zapisali się do wiecznej pamięci. Tradycję podtrzymywał jeszcze Władysław Iwaniuk z synami Henrykiem i Mieczysławem tworząc rodzinny zespół.

W młodszym pokoleniu syn Mieczysław- Oskar kontynuuje rodzinne tradycję, ukończył Konserwatorium i uzyskał tytuł artysta muzyki ze specjalnością gry na flecie. Jako solista, piosenkarz , brał udział w festiwalu w Opolu w 199r.

W odświeżaniu pamięci zebranych wspomnień o kapeli „Bliźniuków” wydatnie pomogli Wanda i Janusz Lisowie, Ewa i Lech Niedźwiedziowie, Stefan, Henryk , Mieczysław Iwaniukowie, Teresa Wawro z. d. Drzazga, za co wszystkim serdecznie dziękuję autor . Piotr Iwaniuk.

 

przedmowa udzielenia przed błogosławieństwem młodej pary- Recytuje z pamięci Piotr Iwaniuk

Historia Kulika  Opisana na ulotce informacyjnej Wojewódzkiego Ośrodka Informacji Turystycznej w Chełmie z 1982 roku.

Tekst przepisany z ulotki informacyjnej Wojewódzkiego Ośrodka Informacji Turystycznej W Chełmie z 1982 roku.

KULIK
DWÓR Z XIX WIEKU

     Wieś w gminie Siedliszcze, wzmiankowana po raz pierwszy w 1724 roku. Leży w subregionie Obniżenia Dorohuckiego przy drodze łączącej Siedliszcze z Cycowem, oddalona 30 km na północny zachód od Chełma. Na jej zachodnim skraju rozlokowany jest zabytkowy zespół dworsko-parkowy początkami swymi sięgający XVIII wieku. W 1724 roku jego właścicielem był Józef Sługocki podczaszy chełmski, ale już w połowie tegoż stulecia majątek przeszedł w ręce Węglińskich, właścicieli Siedliszcza. W 1830 roku Kulik objął w posiadanie Błażej Piotrowski, a w 1856 odkupił od niego Kalikst Laski. W 1870 roku majątek nabył na licytacji Piotr Załuski i w rękach tego rodu utrzymywała się posiadłiość aż do roku 1944. Obecnie mieści się tu szkoła podstawowa.

      Dawny dwór wznosi się w otoczeniu parku krajobrazowego z sadzawkami. Obiekt ustawiony frontem na południe. Jego bryła jest rozczłonkowana, chociaż utrzymana w jednolitym charakterze. Składa się ona z parterowego korpusu głównego przykrytego dachem dwuspadowym oraz przyległego doń od strony zachodniej piętrowego skrzydła, które wysunięte jest ryzalitowo zarówno od strony frontowej, jak też od elewacji ogrodowej. Od wschodu korpus główny posiada także analogicznie wysunięty przed fasadę ryzalit, z tym, że od frontu ma on formę poligonalną i jest jednokondygnacyjny.

     Elewacja frontowa dworu jest asymetryczna, 10-osiowa z umieszczonym na środku portykiem kolumnowo-filarowym przykrytym dachem namiotowym wtopionym w dach korpusu. Fasada ma nieznacznie wysunięty cokół i zwieńczona jest profilowanym gzymsem. Otwory okienne prostokątne zdobione opaskami z klińcem umieszczonym w kluczu i nadokiennikami w formie odcinków profilowanego gzymsu. Ryzalit poligonalny posiada duże zamknięte łukowo okna, jako że mieściła się w nim pierwotnie oranżeria. Elewacja ogrodowa w części piętrowej budynku posiada dwa otwory i blendę zamknięte półkoliście (na 2 kondygnacji), natomiast w ryzalicie parterowym jest okno typu ,,serliana”, rozczłonkowane pilastrami toskańskimi. Charakterystycznymi dla bryły obiektu są duże okapy dachowe wsparte na ażurowych drewnianych kroksztynach.

   Wnętrze o układzie dwutraktowym obecnie pozbawione wystroju architektonicznego. W skrzydle zachodnim znajduje się duży salon z szerokim wejściem- na taras. Wejście to jest zamknięte lukiem koszowym spływającym na dwie flankujące kolumienki toskańskie.
Dwór w Kuliku wzniesiony został w drugiej połowie XIX wieku przez Załuskich. Dla jego koncepcji architektonicznej charakterystycznym jest zaprojektowanie od początku jednorodnego obiektu o rozczłonkowanym układzie brył, co pozoruje jego dawności i stopniowe formowanie się w drodze kolejnych dobudówek i przekształceń. Zabytek jest dokumentem epoki obrazującym manierę końca XIX wieku do asymetrycznego układu brył o różnych wysokościach.

   Wydarzenia z najnowszej historii upamiętnia tablica kamienna wmontowana w filarze portyku, a głosząca, że w marcu 1944 roku we dworze rezydował sztab partyzanckiej dywizji radzieckiej dowodzonej przez generała Piotra Werszyhorę.

     Park otaczający budynek dawnego dworu ma układ nieregularny, angielski. Jego oś kompozycyjna stanowi aleja dojazdowa z wylotem na gazon położony przed południową fasadą dworu. Od strony ogrodowej dworu oś tę przedłuża aleja kasztanowcowa wybiegająca ku sadzawce parkowej, z wysepką na środku. Park zajmuje powierzchnię 3 ha i posiada zachowanych około 400 drzew reprezentujących 20 gatunków. Są to przede wszystkim graby, lipy i jesiony, a ponadto już w mniejszej ilości: klony, kasztanowce, dęby, brzozy i wierzby białe.Bardziej okazałe egzemplarze starodrzewiu posiadają obwody pnia od 28 do 24 m, liczą sobie 200-300 lat.

    Zespół dworsko-parkowy w Kuliku leżący na uboczu szlaków komunikacyjnych, w terenie stosunkowo mało urozmaiconym, w istotny sposób ożywia krajobraz i godnym jest większego zainteresowania ze strony turystów i miłośników regionu.

Dojazd z Chełma autobusem PKS.

 

 

Autor Tekstu. K. Prożogo. Grafika A. Sosnowska.Nakład 1 tyś. egz. Rok wydania 1982 Wojewódzki Ośrodek Informacji Turystycznej w Chełmie LZGraf  ,,Zwierciadło” zam. 1536/82-1000 R-10

Tablica kamienna wmontowana w filarze portyku szkoły, zdjęcia z 2002 r.

Historia Kulika opisana w Kronikach Harcerskich z 1959-60

Rękopis Janusza Lisa o historii Szkoły Rolniczej w Kuliku

Data założenia lini elektrycznej z Kronik Harcerski Kulika